Taka myśl towarzyszyła mi od pewnego czasu. Zmienić otoczenie, zresetować głowę, przewentylować płuca i dotlenić serce, podczas intensywnego ruchu na świeżym powietrzu. Bieszczady stanowiły dla mnie wyzwanie, bo słyszałem dużo pochlebnych opinii „bieszczadomaniaków”, a sam tam jeszcze nie byłem (trochę mi było tego wstyd ). Pojęcie ‘Bieszczadomaniacy” pojawiło się nieprzypadkowo, bo zapisałem się do grupy na facebooku, o takiej nazwie i ta grupa, stała się źródłem wielu, cennych informacji i inspiracji.
Czego więcej oczekiwałem ? – pięknych widoków i duchowych przeżyć w kontakcie z czystą naturą.
Jak chcesz zdobyć szczyt to będziesz miał(a) pod górę
Wszystkie moje oczekiwania zostały spełnione. Do tego, przebycie po górach prawie 20 km., w piękną, słoneczną pogodę, przyniosło mi wiele głębszych refleksji.
Jeżeli chcesz zdobyć szczyt, mieć satysfakcje i piękne widoki, to musisz podjąć wysiłek wspinania się pod górę. To tak, jak w życiu – to co cenne, wartościowe i przynoszące długotrwałą satysfakcję, zdobywa się z trudem. „No pain, no gain” jak mówi angielskie przysłowie – czyli bez ćwiczeń, nie ma efektów, “bez pracy nie ma kołaczy”.
Na górę nie można wskoczyć ani wjechać windą
Te 20 km., trzeba było pokonać krok po kroku, ze stałym wysiłkiem. Pierwszy etap, gdy szedłem jednolitą, szeroką drogą po górę, był dość nużący, żeby nie powiedzieć nudny. Pierwsza nagroda w postaci widoków, pojawiła się po dłuższym czasie. Odniesienie do realizacji życiowych celów i planów nasuwa się mocno – krok po kroku na drodze do celu, inwestując energię i pokonując znużenie. Zdobycie upragnionego szczytu, czy pokonanie trasy, wymaga systematycznego zaangażowania energii i radzenia sobie ze zmęczeniem.
Kluczem do sukcesu jest wytrwałość i regularność.
Jak chcesz zdobyć upragniony szczyt, czy przejść zaplanowaną trasę, to nastaw się na długie, miarowe działanie. Słomiany zapał to za mało. Ekscytacja pięknymi zdjęciami i opowieściami nie wystarczy. Sama/sam musisz zainwestować długotrwały wysiłek i nie odpuszczać również w chwilach, kiedy trochę ci się nie chce. Ważne też, żeby dobrać sobie właściwe, indywidualne tempo, oraz od czasu do czasu odpoczywać i regenerować siły. Nie za wolno, bo stracisz zapał i nie za szybko, żeby nie roztrwonić sił. Miarowo i systematycznie, z poszanowaniem potrzeb organizmu, wyprzedzając momenty drastycznego spadku energii.
Jak jesteś na dobrym szlaku, to nie przeszkodzi ci, że czasem cel zniknie ci z oczu
Pewność, że idziesz we właściwym kierunku daje spokój również wtedy, gdy cel nie jest widoczny. Na szlaku często tracisz cel z oczu, wspinasz się widząc tylko kilka metrów naprzód. Pewność, że to właściwa droga dodaje sił. Dobrze oznakowane szlaki bieszczadzkie, dają spokój, że idziesz we właściwym kierunku i potrzebujesz koncentrować się tylko na następnych krokach do wykonania.
Rzeczywistość na pewno zweryfikuje Twoje plany – bądź na to otwarta/otwarty
Pomimo wcześniejszych różnych planów, wybór tej trasy zapadł w ostatniej chwili. W zasadzie zdecydowała pogoda. To co się dalej działo – spotkanie sympatycznych “lubelaków”, którzy przekazali mi dużo cennych informacji, spotkanie wielu innych, życzliwych osób, znakomite warunki pogodowe (wbrew prognozom) – to wszystko pojawiało się spontanicznie. Tak, jak na co dzień – to co się wydarzyło było inne, niż to co sobie wyobrażałem. Otwartość na to, czego nie znamy, a co się wydarzy, to warunek pozytywnego przyjmowania niespodzianek i cieszenia się chwilą.
Tam gdzie jest trudno, nie patrz na szczyt, tylko koncentruj się na kolejnym kroku
Chwilami, gdy w nogach czułem już dużo kilometrów, patrzenie na widoczny w oddali cel (kolejny szczyt) przynosiło trochę zwątpienia. W takiej sytuacji, lepiej jest skoncentrować się na kolejnym kroku, kolejnym wzniesieniu, czy kolejnym schodku (przy wejściu/zejściu – na Tarnicy jest ich kilkaset). Jak to się mówi – aby zjeść słonia, trzeba to zrobić po kawałku.
To się w górach sprawdza – kawałek po kawałku, krok za krokiem.
Kontakt z naturą, to naturalne źródło energii
Poczułem, że magia Bieszczad, bierze się między innymi z możliwości podziwiana świata ze szczytów gór. Bieszczadzkie wierchy, połoniny i berda są łagodne i rozciągają się na długich, nawet kilku-kilometrowych odcinkach. Nagrodą, za to, ze tam wejdziesz, jest możliwość podróżowania po szczytach i podziwiana krajobrazów dookoła. Prawdziwa magia i wspaniała nagroda za trudy wspinania. Przy pięknej pogodzie, czułem się chwilami zdezorientowany, gdzie powinienem patrzeć? Fascynujące widoki rozciągały się po wszystkich stronach.
Było to, czego szukałem – przeżycie obcowania z pięknem natury i jej energią. Darami spływającymi wprost z nieba – bez barier, pośredników i bez ściemy. Naturalne, niezafałszowane piękno i prostota.
Świat jest piękniejszy tam gdzie ludzi są życzliwsi
Bardzo miłym zaskoczeniem był dla mnie wszechobecny zwyczaj witania się na trasie. Wielokrotnie słyszane „dzień dobry”, „cześć”, „serwus” informowało o otwartości, przyjaznym nastawieniu i pozytywnym nastroju. Dzięki temu, świat w rozświetlonych słońcem górach był jeszcze bardziej świetlisty, przyjazny i serdeczny. Wszystko to rekompensowało fakt, że nogi i tętno serca przypominały, iż wymagania są cały czas wysokie.
Świetlisty i przyjazny świat!
Takiego świetlistego świata życzę Tobie, jak najczęściej 😊
Hasło: „rzuć wszystko i jedź w Bieszczady” u mnie się sprawdziło. Wybieram się ponownie!
Jeżeli Cię trochę zainspirowałem, to może następnym razem spotkamy się tam, na szlaku?
Pozdrawiam ciepło
Andrzej Cieplak
PS Wszystkie zdjęcia są mojego autorstwa i pochodzą z opisanej wyprawy.
Ruch jest w stanie zastąpić prawie każdy lek, ale wszystkie leki razem wzięte nie zastąpią ruchu
Wojciech Oczko (XVI w.), dr medycyny i filozofii, nadworny lekarz królów polskich
.
To nie mikroorganizmy żyją w nas – jest dokładnie odwrotnie!
To nie mikroorganizmy żyją w nas – to my żyjemy w oceanie mikroorganizmów! Ok. 90% ilości naszych komórek to mikroorganizmy, komórki naszego ciała to ok. 10%! Próba ucieczki od nich to jak próba nie zamoczenia się podczas kąpieli w oceanie.
Jakie zatem jest rozwiązanie – dbajmy o odporność, zdrowie i siłę swojego ciała. Wtedy mikroorganizmy będą naszymi przyjaciółmi, a nie wrogami.
Ten newsletter, to moja historia o tym jak ja to robię od 30 lat.
.
Na kilka tysięcy razy, tylko 3 razy żałowałem, że to zrobiłem.
Nawyk zażywanie ruchu i wysiłku fizycznego, uważam za jeden z najważniejszych nawyków jaki wyrobiłem sobie w życiu. Świadomość sprawnego ciała, daje mi dobre samopoczucie, które daje przenosi się na wszystkie obszary – pozytywne emocje, radość, satysfakcję, pokonywanie spadku motywacji, poczucie sprawstwa w życiu, sprawniej funkcjonujący umysł.
Wielokrotnie miałem powstrzymujące myśli i odciągającą emocję przed kolejnym treningiem – rannym bieganiem, wejściem do chłodnej wody w basenie w zimowe dni, wyjściem na rower w niepewną pogodę. Pojawiała się myśl, żeby jednak zostać w domowym ciepełku, wyciągnąć się na kanapie i może coś smacznego przekąsić. Jednak na kilka tysięcy odbytych treningów (30 lat x 52 tygodnie x 3 treningi (średnio) daje ok. 4.500), pamiętam tylko 3 razy, kiedy żałowałem, że nie zostałem w domu. We wszystkich tych przypadkach, stwierdziłem, że mój, większy niż zwykle opór, wynikał z rozwijającej się właśnie choroby – grypy, infekcji. Te 3 razy nie są w stanie przyćmić tych pozostałych 4497 razy i przekonania, że warto było i jest pokonać słabość.
.
Sport zaczął się od pierwszego zakochania
Od zawsze regularnie uprawiam sport. Oj – coś tu przesadziłem. Chciałbym żeby było tak, że „od zawsze”. Pierwszym etapem była jednak podstawówka, gdzie byłem pulchnym grubasem. Przeżycia szkolonego grubasa, a w tym odmieniające, pierwsze młodzieńcze zakochanie opisuję w swojej nowej książce, w rozdziale „Uwaga to pierwsza miłość!”.
To właśnie ta pierwsza miłość, zmobilizowała mnie też, abym zmienił swój wygląd i wtedy zacząłem uprawiać sport. Nie było to zbyt trudne, bo mój starszy brat Krzysztof był sportowa gwiazdą szkoły i od wczesnych lat trenował lekkoatletykę w lubelskim klubie START. Dzięki niemu również ja podjąłem regularne treningi. Treningi to może za dużo powiedziane. Stałem się w grupie sportowej, sympatycznie traktowanym, młodszym „misiem”, którego zadaniem była praca nad sobą, bez oczekiwania rezultatów. W pełni tolerowano to, że ciągnąłem się z tyłu stawki i trzeba było dawać mi łatwiejsze zadania, abym mógł im sprostać.
.
Jak misio
został sportowcem?
Jednak z czasem, „misio” wyrabiał się coraz lepiej i wytrzymywał tempo. Poza lekkoatletyką, pasją grupy sportowej, była koszykówka. Trudno było, aby było inaczej, gdyż START Lublin, wchodził wtedy, na długie lata do krajowej, koszykarskiej czołówki. Tak też, ja „misio”, zostałem „zainfekowany” koszykarską pasją. W rezultacie, po 2 latach terminowania u lekkoatletów, zamieniłem sekcję lekkiej atletyki na sekcję koszykówki. Sekcja koszykówki w klubie START LUBLIN – to brzmiało dla mnie, wtedy naprawdę dumnie.
Efektem tych treningów, było to, do czego dążyłem – niezła sylwetka i dołączenie do grupy szkolonych sportowców. Przypadł mi w udziale zaszczyt reprezentowania szkoły w piłce nożnej, siatkówce i koszykówce. To już było coś! – Chociaż do legendarnych wyczynów i rekordów szkoły, posiadanych przez mojego brata nigdy nie dorosłem.
.
Lider turnieju
koszykówki
Bakcyl koszykówki została ze mną na dłużej. Przez całe liceum, byłem gwiazdą drużyny klasowej i ważnym członkiem reprezentacji szkoły w międzyszkolnych rozgrywkach. Jednak największym powodem do dumy, był dyplom dla „najlepszego zawodnika, wydziałowego turnieju koszykówki” uzyskany w czasie studiów na UMCS.
.
Kolejny rekord, z którego tym razem, dumny nie jestem
Niestety
później, pod koniec studiów, gdy zostałem mężem i ojcem na sport zabrakło
czasu.
Podobnie było w pierwszych latach pracy, gdy zaniedbałem
sport. Na efekty nie trzeba było długo czekać – padł mój życiowy rekord wagi –
ważyłem 100 kg. To rekord, z którego jednak dumny nie jestem.
Na szczęście dla mnie, miałem dużo
znajomych sportowców, no i brata, którego miłość do sportu nigdy nie wygasła.
Dzięki temu padła inicjatywa spotykania się na treningach sportowych, gdzie
głownie graliśmy w kosza, a potem jeszcze przechodziliśmy na godzinę do basenu.
.
Znajdź sobie formę ruchu, która będzie Ci sprawiać przyjemność!
Powyższa rada, dotarła do mnie już później. W okresie, gdy z powodu pracy i obowiązków rodzinnych, na sport trzeba było umieć, wygospodarować sobie czas i energię. Szukałem, zatem różnych form. Przez pewien czas testowałem nawet Tai Chi, ale tym, co mnie przyciągnęło na dłużej był tenis. Sprawiał mi przyjemność, chociaż wielkiego talentu w sobie nie odkryłem. Jak podsumował z przekąsem, jeden z moich instruktorów – „nie przejmuj się Andrzej, najtrudniejsze jest pierwsze 30 lat”. Niestety tenis, oprócz przyjemności ruchowej i atrakcyjnej otoczki (korty w lecie, wśród zieleni, to bardzo atrakcyjne miejsce na reset), tenis serwował mi coraz to jakieś kontuzje. Nabawiłam się słynnego „łokcia tenisisty”, nadwerężyłem Achillesa, naciągnąłem boleśnie dwugłowego, a również czworogłowego. Tego było dla mnie za dużo i za często.
.
Sport pamięta o numerze PESEL, sportowiec nie zawsze!
Odkryciem wieku dojrzałego (40+, 50+), było dostrzeżenie, że ambicja i adrenalina rywalizacji, nie bierze pod uwagę numeru PESEL. Walcząc o piłkę pod koszem, czy pod tenisową siatką, w wieku 40 lat, zachowywałem się tak jak bym miał 20. To znaczy, wydawało mi się, że tak ciągle mogę. To „wydawało mi się”, czasem kończyło się poważna kontuzją. Kiedyś, z sali, na której graliśmy w koszykówkę, wyniesiono mnie ze skręcona stopą, tak samo jak w czasach liceum. Tylko, że w liceum, gdy miałem lat 18, to nie było to samo, bolało mniej i goiło się krócej niż po 40-tce.
Refleksja była taka, że z wiekiem, lepiej jest zmniejszać wyzwania i nie rozniecać nadmiernie swojej wyobraźni! Ten wniosek dał mi przyzwolenie, żeby zmieniać formy i natężenia sportowych wyzwań, bez nadmiernego poczucia winy i dyskomfortu.
.
Czy jogging jest głupi czy zdrowy?
Takie pytanie zadała jedna z moich znajomych w dyskusji o sporcie. Odpowiedź brzmiała „i zdrowy i głupi” i z tą opinią na tamten moment w pełni się zgadzałem.
Czasem zdarzało mi się, zobaczyć przez okno, o 6 rano, jak mój brat wybiera się do lasu „pobiegać”. Nie mogłem się temu nadziwić, bo ja o tej porze najchętniej przekręcałem się na drugi bok i nikt, nie wypędziłby mnie do lasu. Dziwiłem się, do momentu aż spróbowałem. Przyczyna była prosta – nadmiar tłuszczu i stresu. Jedno i drugie warto by gdzieś zostawić – las okazał się świetnym miejscem do tego. Spróbowałem i tak mi zostało – na prawie 20 lat.
Bieganie jest głupie – bo proste, można wręcz powiedzieć, że prostackie. Nie wymaga specjalnych technik, ani sprzętów, ani sali ani umawiania się z partnerem czy drużyną. Po prostu bierzesz buty, spodenki, T-shirt, wyjeżdżasz do pobliskiego lasu (ode mnie 10 min. drogi) i biegniesz.
Bieganie jest
zdrowe bo:
– porcja ruchu
z rana, rozgrzewa i ustawia twój organizm na cały dzień (endorfiny robią swoje)
– bieganie
przestawia działanie całego twojego systemu – ciało, emocje, umysł.
– bieganie po
lesie, daje bliski kontakt z całym rocznym cyklem przyrody (dotykasz z bliska
wiosny, lata, jesieni, zimy), czujesz, że jesteś integralną częścią tego
świata
– kontakt z
przyrodą to również doznanie duchowe (słońce, drzewa, krzewy, ptaki, czasem
zwierzęta).
– po godzinie
poświęconej na poranny jogging (łącznie z przejazdem), wszystkie problemy były
mniejsze, pomysły świeższe, a wyzwania łatwiejsze.
– regularny,
umiarkowany w formie ruch, sprzyja regularności i wytrwałości w innych
wyzwaniach życia
– bieganie to
jeden z najtańszych sportów – jeżeli nie podkręcasz swoich wymagań, to buty,
dres i w drogę
– poranny ruch,
to najlepsza (i najtańsza) tabletka wzmacniająca, jaką udało mi się znaleźć w
moim życiu
.
Wygląda na to, że Pana mechanizm ruchu, wykazuje znaczny stopień zużycia
Tak mniej więcej wyglądał komunikat lekarza po badaniach, które zrobiłem dobiegając (znowu to bieganie) do sześćdziesiątki. Przyczyną były pojawiające się bóle promieniujące biodra. Po tej diagnozie – rada, aby odstawić bieganie i zamienić je na coś mniej eksploatującego moje stawy biodrowe. Widać swoje wybiegałem.
W rezultacie przeniosłem swoja aktywność na:
rower – cóż za
wspaniałe wycieczki, głownie latem – zasięg nawet do 30 km, co było nie do
pomyślenia w bieganiu
basen – dosyć
regularne 40 baseników (1 km), daje powera i ogólne poczucie „czystości” i świeżości
joga – to nowe
i piękne odkrycie wieku dojrzałego, o którym poniżej
.
Jak odmłodzić się o min. 5 lat w ciągu 2 godzin?
Chcesz w ciągu 2 godzin spowodować, że poczujesz się 5 lat (a
może 8) młodsza/młodszy – idź na jogę!
Jest powiedzenie, że jeżeli życie zamyka przed tobą jakieś drzwi (czasem z hukiem i boleśnie), to rozejrzyj się dookoła, ba na pewno, jakieś inne się właśnie otwierają. Odstawienie biegania, sprowokowało mnie do otworzenia drzwi sali z jogą. Tu legły w gruzach kolejne, moje dotychczasowa przekonania! Można nie spocić się bardzo, nie zajmować więcej niż kilka metrów kwadratowych przestrzeni, nie potrzebować wyrafinowanych sprzętów, nie mieć naprzeciwko rywala i jednocześnie, zmęczyć się, odstresować i poczuć tą lekkość w ciele i na duszy jak po intensywnym treningu.
Można – wystarczy przez 2 godziny, we właściwy sposób
powyginać i porozciągać swoje ciało.
Co mi robi ćwiczenie jogi:
Rozciąga
Uelastycznia
Odstresowuje
Daje swobodę i kontrolę swojego ciała na co dzień
Podnosi świadomość ciała i jego elementów
Odmładza
Chyba dosyć argumentów na to aby minimum raz na tydzień (lepiej by było 2 razy) poświęcić 2 godziny.
.
Prosty cel:
przepłynąć 80 basenów na 80-te urodziny
Banalna, często powtarzana prawda – pływanie, to jedna z najzdrowszych form ruchu. Zatem pływam i to nie zużywa moich stawów biodrowych. Dobre wymoczenie, warto zakończyć masarzem pod biczem wodnym, a czasem również sauną. Samopoczucie bajeczne (znowu 5 lat do tyłu).
Na 60-te urodziny przyszło mi do głowy takie wyzwanie – zamiast standardowych 40 basenów (po 25 m to daje 1 km), przepłynę, urodzinowe 60. Tak zrobiłem! Jednak pomysł spodobał mi się, więc go kontynuuję. W tym roku mają być 63 baseny (de facto 64 bo przecie pływa się w „te i nazad”. Forma jest, ale problemem jest COVID i zamknięte baseny. Zobaczymy zatem – może zamienię na 63 km na rowerze, ale nie odpuszczę?
W tym pływackim wyzwaniu, najbardziej ekscytuje mnie perspektywa urodzinowych rekordów na 70-tke i potem 80-tkę! Czemu nie dalej? – ależ proszę, później też chętnie. Co jednak będzie dalej, to zobaczymy jak już dopłynę do 80-tki.
Potrzeba ruchu przekształciła się w stały nawyk, który działa jak uzależniająca tabletka – NAJSKUTECZNIEJSZA TABLETKA, JAKA UDAŁO MI SIĘ W ŻYCIU ODKRYĆ. Teraz to swoje doświadczenie i pożyteczny nawyk, staram się przekazać swoim szybko rosnącym wnukom.
.
Nacieszyć się radością jaką daje ruch
A ty – jakiej tabletki ruchu zażywasz i jak często?
Mam silne przekonanie i osobiste doświadczenie, że nie jest możliwe abyśmy schowali się przed światem, którego większościową, naturalna składową są mikroorganizmy – bakterie, grzyby, wirusy, pasożyty. Chowanie się, to próba zmniejszenia/uniknięcia skutków. Wzmacnianie swojego ciała, psychiki, umysłu i energii duchowej przez ruch i kontakt z przyrodą – to jest lekarstwo, które likwiduje przyczynę i daje trwałe efekty.
Ja ciągle pamiętam, że: “Ruch jest w stanie zastąpić prawie każdy lek, ale wszystkie leki razem wzięte nie zastąpią ruchu.”
Chętnie Cię spotkam 🙂 – na rowerze, długim spacerze, basenie, sali jogi, aby razem nacieszyć się radością jaką daje ruch.
Po kilkunastu latach, spotkałem dawno niewidzianego
znajomego Pana Jerzego.
Jerzy to człowiek, który zrealizował wiele w biznesie i nauce. Zajmował poważne stanowiska w firmach i na uczelniach i był ceniony przez wiele osób. Razem współpracowaliśmy w czasie, gdy prowadziłem swój największy biznes i sporo mi doradził i pomógł. Po spotkaniu, przeprowadziliśmy kilka ciekawych rozmów. Jedna z nich, dotyczyła wyzwań współczesnego świata w biznesie i polityce. Widząc mój entuzjazm w tematach związanych z moją obecną działalnością trenerską, popatrzył na mnie, pokiwał głową i powiedział „widzę, że Pan to ma jeszcze dużo energii Panie Andrzeju, a mnie to się już nic nie chce. Nic mi się nie chce.”
Źródło energii wszechświata
W jednej z wcześniejszych rozmów, z Jerzym powiedziałem mu o modelu energii osobistej, który opisałem w mojej 1-szej książce. To model, który jest dla mnie ważny i pozwolił mi na dokonanie wielu pozytywnych zmian w życiu. Wszystko w świecie, jest formą energii – my też. Nasza osobista energia składa się z 4-rech poziomów: energia fizyczna, emocjonalna, mentalna i duchowa. Każdy z tych poziomów jest tak samo ważny i wpływa na pozostałe i na cały system, jakim jesteśmy.
Paliwo do całego systemu leje się od góry – jego źródłem jest energia DUCHOWA. Ta energia pochodzi z wiary, że jest coś więcej, niż otaczający nas świat materialny. Coś, czego częścią jesteśmy, ale co nas przerasta, przekracza też nasze racjonalne rozumienie. Coś, co nadaje życiu i światu głęboki sens. Dla mnie tym Coś, jest Bóg – jako stwórca wszechświata, kreator i źródło energii wszystkiego.
Co, żeby nie zwariować?
Zapytałem Jerzego o to, jak on odnosi
się do wiary w Boga. Odpowiedział mi: ja uważam, że człowiek wymyślił sobie
Boga żeby nie zwariować. Ten nasz świat jest okrutny, złożony, materialny. Człowiek
potrzebował czegoś, żeby nie zwariować, no więc wymyślił sobie Boga.
Jerzy racjonalista, ekonomista, sformułował
dla siebie taką odpowiedź i przekonanie w temacie Boga.
Ja również jestem z natury racjonalistą. Powiem więcej – matematykiem z uniwersyteckiego wykształcenia, a więc w tamtym czasie supr-racjonalistą. Z czasu studiów i fascynacji matematyką, pamiętam jednak pewne bardzo ważne twierdzenie. Sformułował je i udowodnił Kurt Gödel – urodzony w Czechach austriacki logik i matematyk. Nazywa się ono twierdzeniem o niekompletności. Nie wchodząc w zbytnie szczegóły, wniosek z tego twierdzenia jest taki, że „wszystkie złożone systemy logiczne są niekompletne”. Niekompletność polega na tym, że systemy te zawierają twierdzenia, których nie można udowodnić używając reguł i aksjomatów tego systemu. (patrz np. Philippe Rosinski, „Globalny Coaching” str. 198-199).
Dla mnie, mówi to też o znanych nam modelach (systemach logicznych) funkcjonowania ekonomii, biznesu czy ogólnie naszego świata. Co za model byśmy nie wymyślili i jak wspaniale tego byśmy nie poukładali, to i tak będą pytania i twierdzenia, których nie jesteśmy w tym modelu w stanie rozstrzygnąć – „jest prawdziwe?”, czy „jest fałszywe?”.
Wybierz odpowiedź, z która chcesz żyć.
Powyższe
rozważanie odnosi się również do pytania „czy Bóg istnieje?”. Może jednak nie
istnieje, a „człowiek wymyślił sobie Boga, po to żeby nie zwariować”. Odpowiedź „TAK” czy „NIE” jest niemożliwa do udowodnienia
na bazie logicznego rozumowania w ramach systemu.
To TY
wybierasz, z jaka odpowiedzią chcesz żyć. Jeżeli jesteś takim silnym
racjonalistą, to możesz wybrać „TAK”, gdyż pozwoli Ci to nie zwariować, a to brzmi
jak silny, racjonalny powód. Jeżeli po prostu wierzysz, a inni nazywają Cię nieracjonalnym
(może głupim), to nie przejmuj się – nie ma na to dowodu, że ty się mylisz, a
oni maja rację.
Mam przekonanie, że większość z nas, bierze odpowiedź na to pytanie ze środowiska, wzorców i nawyków w którym się wychowaliśmy.
Paliwo duchowe, które napędza system
Przejawy duchowości mogą być inne niż wiara
w Boga. Duchowość to też głęboki kontakt z naturą, pięknem, sztuką – rzeczami,
które pokazują, że jest coś ponad nami – coś, co jest nieprzemijająca
wartością. Słyszę nieraz takie
określenia jak „głos wszechświata”, „dusza natury”, „centrum zarządzania”,
”energia kosmosu”.
Jak byś tego nie nazwał, to jest to źródło,
skąd nasz system bierze energię życiową. Za młodu, jesteśmy, jak świeżo naładowany
akumulator – mamy wystarczająco wiele energii, żeby działać, doświadczać,
próbować, testować, ryzykować i konsumować.
Ten poziom energii wacha się, spada, rośnie. Potrzebujemy źródła, które będzie go uzupełniać. Takim niewyczerpalnym źródłem jest ENERGIA DUCHOWA – im jesteś bardziej dojrzali wiekowo i życiowo, tym bardziej potrzebujemy dobrego doładowania.
Tchnął w jego nozdrza dech życia
Ja wybieram Boga i nieśmiertelna
duszę, którą Bóg tchnął w nas przy narodzeniu.
„Ukształtował Pan Bóg człowieka z prochu ziemi i tchnął w
nozdrza jego dech życia. Wtedy stał się człowiek istotą żywą.” Księga Rodzaju
2:7
Jesteś systemem:
Nie jesteś swoim ciałem – możesz stracić dużą jego część (np. kończyny i nadal jesteś)
Nie jesteś swoimi emocjami – możesz je wyłączać i włączać
Nie jesteś swoim umysłem – w czasie medytacji możemy „wyzerować” myśli – ich nie ma Ty jesteś
Jest w Tobie coś, co nieśmiertelne, stałe, wieczne
Ja wybrałem, a jaki jest Twój wybór? Jakie źródło energii, pozwoli Ci nie zwariować i zapobiec momentowi, w którym powiesz „mnie, to się już nic nie chce”.
Smutny koniec historii
Koniec historii z moim znajomym Jerzym
jest smutny. Nieoczekiwanie zachorował, trafił do szpitala. Gdy tam był, nie
chciał odwiedzin znajomych, kontaktów, wsparcia, podtrzymania na duchu. Nie
widać było w nim było energii do życia. Nieoczekiwana choroba, zakończyła się
jeszcze bardziej nieoczekiwana śmiercią – po kilku miesiącach.